Na grzbiecie żółwia czyli piękne Zakynthos

Wspomnienie to zaczyna się niewinnie następnie mrozi krew w żyłach i kończy się happy end’em… Nie każde wakacje zaczynają się zgodnie z planem ;). Zacznijmy więc od początku. Ciężko było mi przekonać moją narzeczoną do wakacji gdzie środkiem transportu jest samolot. Jak to się mówi, była „nielotem”. Po błaganiach, lamentach i burzliwych dyskusjach udało mi się ją namówić. Nasza podróż miała odbyć się na grecką wyspę Zakynthos. W dzień wyjazdu po wyjściu z mieszkania okazało się, że zapomniałem statywu do aparatu. Wróciłem się do domu ale usłyszałem wcześniej od narzeczonej (nazwijmy ją E): jak wrócisz do domu to usiądź! (taki tam przesąd aby po wróceniu się do domu chociaż na chwilę usiąść – nie przyniesie to pecha). Wszedłem, zabrałem statyw ale oczywiście nie usiadłem no bo po co J. Od początku coś zaczęło się psuć w tej podróży… Autokar, którym mieliśmy jechać na lotnisko z powodu wypadku na autostradzie A4 miał gigantyczne opóźnienie a my mieliśmy wszystko dograne godzinowo na styk. Udało się wcisnąć do busa, który jechał do Katowic i tam przesiąść się w transport na lotnisko. Po dotarciu zajęliśmy miejsca siedzące i oczekiwaliśmy na odprawę. Kiedy ogłoszono przyjmowanie bagażu, ruszyliśmy do stanowiska. Odprawieni i w szampańskich nastrojach zasiedliśmy w oczekiwaniu na samolot. Wylot planowany był na 4.40 rano. O 3 nad ranem godzina odlotu zmieniła się z 4.40 na 8.00. Wiadomo, czartery mają opóźnienia więc jakoś to przeżyjemy prawda? O godzinie 7 rano czas startu znów uległ przesunięciu, tym razem na godzinę 10. Wyszedł do nas steward linii lotniczych i oznajmił, że muszą wymienić wykładzinę w samolocie i stąd wzięło się to opóźnienie. Naprawdę, wymiana wykładziny? Niezadowolenie wśród oczekujących było bardzo wysokie tym bardziej, że ludzie byli już zmęczeni i głodni – nie każdy miał ze sobą prowiant. O godzinie 10.30 zaczęliśmy wsiadać do samolotu. Wszyscy na miejscach, ustawiamy się na pasie startowym a ja już oczekuję na to przyjemne uczucie wciskania w fotel. „E” trzyma mnie kurczowo za rękę z nerwów. Ruszamy! Samolot przyspiesza, rozpędza się i kiedy ma się wbijać w powietrze nagle czujemy ostre hamowanie. Wszystkich rzuca do przodu, wszystkie światła w samolocie migają a z zewnątrz wydobywa się odgłos jak z policyjnej syreny. Co się dzieje? Samolot wraca pod terminal a za nami jedzie straż pożarna. Wysiadamy z samolotu a z naszego silnika wydobywa się dym i kapie olej… No to po wakacjach pomyśleliśmy, samolot się popsuł. Przy silniku grzebie trzech podejrzanych panów… Wracamy na terminal, informacji brak, nikt nic nie wie, biuro nic nie wie, linie nic nie wiedzą, obsługa lotniska… też nic nie wie. Ogólnie tragedia. Nikt nie chce nam wydać bagaży bo w każdej chwili możemy ruszyć. Serio? Popsutym samolotem? Wprost do programu „Katastrofy w przestworzach”? Steward czarterów daje znać, że samolot jest naprawiany i poleci. Pasażerowie z dziećmi wpadają w złość. Są telefony do telewizji i radia. Nikt nie chce lecieć samolotem, który ma popsuty silnik i jest szybko naprawiany gdzieś na boku. Zjawia się prasa, przeprowadza z nami wywiady i kontaktuje się z osobami „u władzy” na lotnisku. Oczywiście nikt nic nie wie. Zapada decyzja o wejściu na pokład. Jest godzina 18. Po 16 godzinach na lotnisku wsiadamy do właśnie co naprawionego samolotu. Podczas startu serce podchodzi nam do gardeł. Naprawdę baliśmy się o to czy ten lot zakończy się pomyślnie. Na szczęście piszę tę historię i teraz wspominam tamte wydarzenia z uśmiechem na twarzy.

Zakynthos jest przepiękną wyspą, niedrogą i pełną atrakcji.  Należy jednak uważać, gdyż drogi na wyspie są na prawdę pokręcone i łatwo można się zgubić. Uważam, że najlepszym sposobem aby zobaczyć wyspę jest skorzystanie z oferty biura „Zante Magic Tours”. Jest to polskie biuro podróży, z siedzibą na Zakynthos. Organizują rewelacyjne, spersonalizowane wycieczki po całej wyspie. Zdecydowanie najmocniejszymi punktami, które trzeba zobaczyć są:

  • Plaża wraku
  • Wyspa Cameo
  • Oliwne Gaje w środku wyspy
  • Żółwie Kareta Kareta, które rezydują na wyspie i jej okolicachCeny na wyspie nie są zbyt wysokie, dobry sycący obiad można zjeść za 7-8 euro. Ceny w sklepach to ok 150% tego co możemy spotkać w Polsce. Świeże owoce i warzywa dostępne są w każdym sklepie ale szczególnie polecam oliwę z oliwek oraz oliwki w każdej możliwej postaci. Szczególnie polecam pytać miejscowych o różne lokalne produkty ponieważ mają ich wiele i mogą nam je sprzedać za niewielką cenę, na prawdę warto!

    Pogoda na wyspie jak i czystość wody jest wspaniała. Temperatura w lecie nie spada tu poniżej 30 stopni. Woda jest piękna i czysta. Doskonała dla fanów nurkowania i skakania.

    Oczywiście największą atrakcją na wyspie są żółwie Kareta Kareta. Warto udać się rano do portu, rybacy często wabią tam żółwie przez co można je zobaczyć a nawet dotknąć za darmo. Wycieczka, która pokaże nam żółwie kosztuje 15 euro. Moim zdaniem warto podpytać lokalnych rybaków.

    Nasz hotel nazywał się Turtle Beach i znajdował się około 20 minut drogi od lotniska. Jego lokalizacja była przewspaniała – znajdował się 10 m w linii prostej od morza. Dzieliła go od niego tylko wąska droga i krótka piaszczysta plaża (ok. 2 m). Mimo, że plaża nie nadawała się do użytku, za wąska żeby plażować i ciągle podmywana przez fale to jednak miejsce to miało wielką zaletę. W nocy zapalany był przy niej wielki reflektor oświetlający płytkie morze. Można było kąpać się i bawić w morzu nawet od 22 kiedy dawno już było ciemno. Dodatkowo nie ma nic wspanialszego niż śniadanie w hotelu jedzone przy odgłosach morskich fal!

    15 minut piechotą od hotelu znajdowała się słynna wyspa Cameo. To tam można było posmakować kąpieli w krystalicznie czystej wodzie a przy odrobienie szczęścia ponurkować z żółwiami i rybkami pośród skał. W cenie 4 Euro za bilet na wyspę dostawało się w prezencie jeden napój w miejscowym barze – piwo, kawa mrożona bądź sok owocowy. Plaża na tej urokliwej wysepce była niewielka i żwirkowa. W nocy odbywały się tam dyskoteki i różnego rodzaju eventy. Jednym z nich była impreza gdzie wszyscy musieli przyjść ubrani na biało a wstęp był wzbroniony dla niezarejestrowanych osób.

    Około 25 minut piechotą od hotelu Turtle Beach w stronę lotniska znajdowało się miasteczko, w którym roiło się od barów, klubów, sklepów z pamiątkami a co ciekawe , sklepów z podróbkami markowych rzeczy. Było na czym zawiesić oko! Można było tam niedrogo zjeść:
    – Kawałek Pizzy 2 euro
    – Lody 1 euro
    – Obiad – 7 euro
    Wiele sklepów oferowało wszystkie potrzebne produkty w niewygórowanych cenach.

    Moim skromnym zdaniem, największe miasto wyspy – Zakinthos nie jest warte odwiedzin. Nie ma tam zbyt wielu rzeczy do zobaczenia, jedynie stara cerkiew i związane z nią muzeum może zaciekawić turystów. Po za tym miasto jak miasto, wysokie ceny i tłok. Można tam było dojechać autobusem za cenę 2 euro z przystanku oddalonego od hotelu o 20 minut w stronę lotniska.

    Wyspa nabiera zdecydowanego uroku, dzięki biuru podróży, które wcześniej opisałem. Zaletą jest kilka siedzib na wyspie, w których pracownicy mówią po Polsku, tak samo jak przewodnicy na wycieczkach – również Polacy a na dodatek bardzo sympatyczni. Z tego miejsca chciałbym pozdrowić Pana Darka – jeśli pojedziecie z nimi na wycieczkę, pytajcie o niego koniecznie!

    Wadą wyspy jest na pewno dbanie o czystość przez lokalnych mieszkańców. Plaże zasypane są glonami na wysokość metra a z nich wystają stare sprzęty AGD… Na prawdę nie trzeba wiele, żeby uprzątnąć ten bałagan i uatrakcyjnić pobyt na wyspie.

    Kolejnym problemem jest na prawdę ostre słońce, trzeba bardzo uważać bo 15 minut bez filtra może skończyć się mocnym poparzeniem.

    Na wyspie nie ma praktycznie żadnych komarów i innych gryzących owadów. Każdy wieczór można spokojnie spędzić na plaży czy spacerując a przy tym nie wymachując rękami niczym tancerz brake dance ;).

    Wyspa jest piękna, pełna przygód, tajemnic i dobrego jedzenia. Jest to sprawdzona i solidna opcja za niewielkie pieniądze. Polecam!