Podróż do słonecznej Hiszpanii

Są marzenia, które chcemy spełnić, ale odkładamy je na półkę, bo zawsze coś nam w życiu wyskoczy, to wesele, to córka zdaje egzaminy , to choroba, to brak funduszy lub pracy , to huragan lub inna klęska żywiołowa. Jednak, gdy dążymy do celu i myślimy pozytywnie udaje się je spełnić. Tak właśnie było z naszą rodzinką. Od kilku lat chcieliśmy wybrać się autem na objazdowy wyjazd wokół Hiszpanii. Przy okazji zaliczając parę ciekawych miejsc we Francji i Szwajcarii. Zaczęliśmy od planowania, choć plany są po to, żeby je zmieniać. Jeszcze w domu wykupiliśmy na booking.com 3 Hotele, znajdujące się na naszej wymarzonej trasie. Pierwszy w Strasburgu, gdzie zatrzymaliśmy się na jedna noc. Drugi w Barcelonie, a trzeci w Walencji. Pozostałe dni planowaliśmy przenocować na campingach , których nie rezerwowaliśmy. Zaopatrzyliśmy się w świetny namiot pompowany , który można było postawić w przeciągu 10 minut. Dodam, że posiadamy cały sprzęt kempingowy, wiec byliśmy samowystarczalni.                

Wyruszyliśmy w sobotę rano, a do przejechania mięliśmy 860 kilometrów. Był to jeden z dłuższych przejazdów ze Szczecina, gdzie mieszkamy do Strasburga. Jak wspomniałem mięliśmy tam wykupiony tani hotelik ( koszt 198 zł bez śniadania,koszt śniadania za 1 osobę to 4,90 euro) nieopodal centrum miasta,co pozwoliło nam po przyjeździe ok. godziny 18- tej wyskoczyć do miasta i nacieszyć się jego pięknem i wyjątkową atmosferą. Na wstępie problemy z parkowaniem jak zawsze w takich miastach ,ale po półgodzinnych poszukiwaniach znaleźliśmy miejsce nie daleko od Katedry. Strasburg-  to stolica Alzacji, ale także  siedziba Rady Europy, Parlamentu Europejskiego oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Centrum nie jest duże. Bardzo podobały nam się stare budynki , każdy o innym charakterze i z inną historia. Wszystkie budynki na starym mieście zbudowane są w technologii muru pruskiego, co dodaje  smaczka dla tych, którzy lubią podziwiać starą architekturę. Oczywiście punkt kulminacyjny- to zwiedzenie katedry Notre Dame, zbudowanej z czerwonego piaskowca , która jest dużych rozmiarów przepięknie ozdobiona w misterne rzeźby i gzymsy oraz koronkowe zdobienia elewacji, a w środku wspaniale malowidła, przedstawiające sceny z biblii. Zrobiła na nas bardzo duże wrażenie. Potem ruszyliśmy w wąskie uliczki i podziwialiśmy mosty i kanały. Dodatkowo spodobało nam się to, że wszędzie było bardzo zielono i wszystko ozdobione  kwiatami. Na koniec dnia udaliśmy się na kolacje do jednej z uroczych knajpek nad kanałem, gdzie zjedliśmy strasburską wersje pizzy (Flammkuchen). Było smacznie i nie tak drogo. Koszt na 4 osoby z napojami to ok. 50 euro.

Rano ruszyliśmy w drogę do Lyonu ,chcieliśmy tam dojechać bocznymi drogami, by nacieszyć oczy Francuzką prowincją. Po części też zaoszczędziliśmy na płatnych autostradach. Jednak po przeliczeniu przez GPS mięliśmy do przejechanie więcej drogi, którą pokonać nam przyszło  o wiele dłuższym czasie. Do przejechania było 370 kilometrów, które autostradom pokonali byśmy w 4 godziny. Nasza droga zajęła 6,5 godziny , za to widoki były przepiękne. Niedaleko Lyonu zaczęliśmy szukać w Internecie campingu, których jest tam dość dużo. Szybko wybraliśmy 4 gwiazdkowy z basenem ( koszt 40 euro), bo dzieci moje uwielbiają wódę, a nie zapominajmy był to środek lata. Po przybyciu na miejsce pierwszy raz rozstawiliśmy namiot, wykąpaliśmy się w basenie i ruszyliśmy do centrum które było oddalone od campingu o 12 kilometrów. Dojazd bezproblemowy i parkowanie też nie zajęło nam czasu, w samym centrum znaleźliśmy niedrogi parking. Ruszyliśmy od razu w stronę starego miasta, znajdującego się przy samej rzece. Stare wąskie uliczki, zapach różnorodnej kuchni i stary bruk – to wszystko plus przepiękne mosty i fantastyczne fontanny, które oglądaliśmy po zmroku, dało nam odczucie Francji jakiej nie znaliśmy. Spokój i wyjątkowa atmosfera panująca w mieście była nie do zapomnienia. Miasto bardzo nam się spodobało, to była prawdziwa Francja. Wróciliśmy do namiotu w nocy szybko coś przygotowaliśmy na naszej kuchence, jak u Makowicza i położyliśmy się spać . Nazajutrz czekało nas do przejechania następne 360 kilometrów do Montpellier, miasto nad samym morze. Rano szybkie śniadanko z croissantem i świeża kawka , składanie namiotu ,co zajęło nam 20 minut i już byliśmy spakowani ,o 11 wyruszyliśmy w drogę . Tym razem autostrada płatna. Koszty tej trasy to ok. 15 euro, w sumie nie tak drogo. Ok. 17 byliśmy w Montpellier i zaczęliśmy wyszukiwanie campingu. Tu spotkała nas niespodzianka. Na pierwszym campingu nie było nowych miejsc, na drugi tak samo , i już zaczęliśmy się stresować, że nie będziemy mieli gdzie zanocować,a spanie w samochodzie nam się nie uśmiechało. Jednak pod 5 adresem znaleźliśmy najlepszy camping , nie dość że niedrogi -20 euro za noc, to jeszcze 50 metrów od płazy. I to był strzał w dziesiątkę, zdecydowaliśmy zostać tam dwa dni . Następny postój był zaplanowany na Barcelonę i do tego mięliśmy wykupiony tam hotel, ale mięliśmy też dzień zapasu, wiec wszystko nam się dobrze złożyło. Pogoda dopisała i od rana po śniadanku udaliśmy się na plaże na której zostaliśmy do wieczora.   Potem krotki wyjazd do sklepu. Musze tu dodać ze Carrefour we Francji w porównaniu do polskiego, to tak jak Rolls-Royce do Forda. Zakupy były udane, a wieczorem poszliśmy zobaczyć nadmorskie miasteczko. Oczywiście nie zabrakło wesołego miasteczka, w którym my i dzieci spędziliśmy sporo czasu. Nadmorskie miejscowości maja swój urok i tak właśnie było tutaj. Morze pogoda i urokliwa miejscowość, cóż więcej dodać, wakacje! Po dwóch dniach znowu w drodze , tym razem do Barcelony, gdzie czeka na nas 4**** hotel w centrum miasta ( koszt z parkingiem 3440 zł).  Podróżowaliśmy przez 340 kilometrów płatną autostradą bez większych perypetii. Sama Barcelona była dla nas łaskawa, i pozwoliła na szybkie odnalezienie hotelu , zameldowanie się i szybkie wyjście do miasta, by nie trącić dnia. Przybyliśmy na miejsce ok. 17 tej, po odświeżeniu od razu ruszyliśmy do miasta , najpierw w najbliższą okolice. I tak najpierw Park Ciutadella, lekki posiłek po drodze i pod wieczór byliśmy już na nadmorskim bulwarze, dokładnie o zachodzie słońca. Zobaczyliśmy bardzo ciekawe, nowoczesne budynki, zlokalizowane na pasażu , wieżę widokową, do której dojeżdża się kolejką linową oraz port jachtowy. Na koniec dnia udaliśmy się na świeżutkie owoce morza do jednej z wielu knajpek. Jedzenie było wyborne.Zapłaciliśmy gdzieś 50 euro ,danie owoce morza kosztowały 27,50 euro.                                  

Dzień następny zaczęliśmy od kawy i lekkiego śniadania, złożonego z tapasów t.z. hiszpańskich kanapek. I udaliśmy się na plaże , bo jak że nie skorzystać z pięknej pogody i wspanialej plaży, choć trochę przepełnionej. Woda 32 stopnie powietrze 37 , wymarzone warunki.Po południu, lekki lunch i ruszyliśmy w miasto . na każdym kroku coś ciekawego i związanego z historia od Rambli począwszy, skończywszy na Place de Espana, gdzie zostaliśmy do wieczora, by podziwiać przepiękną fontannę Montjuis ,  grającą także światłem i rożnymi formami wodnych figur, której cały jej urok widać właśnie w nocy . Z zachwytem  oglądaliśmy  magiczną gre światła, wody i koloru. Jeszcze kolacja , krotka podróż autobusem i na koniec dnia byliśmy znowu w naszym hotelu. Dzień trzeci w Barcelonie zaczęliśmy jak poprzedni , plaża do południa i zwiedzanie najważniejszych miejsc , które chcieliśmy zobaczyć, Sagrada Familia, katedry, Parc Guell, Casa Batllo Gaudi i oczywiście jeszcze raz słynna  Rambla. Zmęczeni po kolacji wróciliśmy do hotelu. Na następny dzień czekały na nas nowe wyzwania. Nazajutrz wstaliśmy szybko się spakowaliśmy , kawa , bułeczka i w drogę. Plan mięliśmy dojechać do Tarragony , gdzie oprócz starego histerycznego miasta znajdował się park rozrywki Port Aventura. Do przejechania było zaledwie 160 kilometrów. Jechaliśmy drogą nadmorską, podziwiając widoki. Dodać trzeba, ze drogi płatne w Hiszpanii są dość drogie, ale pomijając kwestie ceny i wygody jazdy warto zboczyć z autostrady i rozejrzeć się dookoła. Zajmie to dużo więcej czasu, ale widoki będą niezapomniane . Tak wiec podziwiając widoki ,piękne morze i plaże oraz małe miasteczka, dotarliśmy do Tarragony, gdzie bez problemu znaleźliśmy camping na którym ku naszemu zdziwieniu kupiliśmy bilety na nocne wejście do parku Port Aventura. Dodam, ze wejściówka w dzień kosztuje 50 euro,a nocne wejście od 20:00 do 03:00 rano tylko 25 euro od osoby. Nie ma też takiego obłożenia i łatwiej skorzystać z atrakcji. W Tarragonie zostaliśmy dwa dni, jeden poświęcając na park rozrywki ,a drugi na zwiedzanie miasta i oczywiście pobyt na plaży, która w Tarragonie jest fantastyczna. 

Tak po tych dwóch ciekawych dniach mieliśmy do pokonania jedną z dłuższych tras do Granady , gdzie planowaliśmy zobaczyć Alhambrę i samo miasto Granadę. Zaznaczyć muszę, ze jest duży problem z kupnem biletów wejściowych do pałacu . Na miejscu w Alhambrze nie ma właściwie szans na kupno biletów, a przez Internet można tylko z dużym wyprzedzeniem. I tu jednak mieliśmy szczęście. Po wyczerpującej drodze ( 850 km) dotarliśmy do Granady i znaleźliśmy camping ( koszt kolo 30 euro/doba) I tu niespodzianka. Recepcjonista poinformował nas , że możemy kupić wejściówki do Alhambry przez niego, płacąc za wydanie i załatwienie biletów dodatkowo 10 euro. Tak wiec i zrobiliśmy, kupiliśmy bilety ( 60 euro)z dwu dniowym wyprzedzeniem ,bo tylko tak można było , co zobligowało nas do pozostania w Granadzie na dwa dni. Pogoda była świetna i następnego dnia wybraliśmy się po śniadanku do centrum Granady. To bardzo ciekawe miasto . Czuć tu wielokulturowość . Jest też bardzo dużo zabytków, a najbardziej znana jest katedra przerobiona z meczetu, w której są pochowani władcy Granady i Hiszpanii.

 Tego samego dnia po solidnym posiłku pojechaliśmy też w góry Sierra Nevada, oddalone dosłownie o 30 kilometrów od Granady. Normalnie jest to kurort zimowy i nawet latem można tam jeździć na nartach, ale tym razem pierwszy raz od wieków podobno nie było tam ani grama śniegu. W zamian można było wypożyczyć rower i zjechać z najwyższych szczytów z przewodnikiem lub bez. Miejsce bardzo ciekawe leżące na wysokości 3500 m i więcej. Nieprzeciętne widoki to jeden z walorów tej wycieczki. Pod wieczór wróciliśmy do naszego kempingu, gdzie zjedliśmy kolacje, którą sami przygotowaliśmy i raczyliśmy się winem pochodzącym z Granady.

Następnego dnia spakowaliśmy się , złożyliśmy namiot i wyruszyliśmy do Alhambry . Jest jedyny taki kompleks pałacowo- zamkowy w Europie, pozostały po 700 letnim panowaniu na półwyspie liberyjskim Muzułmanów. Są tam wspaniale ogrody, które kiedyś pielęgnowało 1000 ogrodników, a dziś już wystarcza 300.

Po za tym wspaniale fontanny i oczka wodne oraz system kanałów. Wszystko to sprawia, że jest tam niepowtarzalna atmosfera i urok , którego nigdzie indziej nie znajdziecie. 

Po za tym sam pałac, to dzieło sztuki do tego stopnia, ze nawet po wycofaniu się z tych ziem muzułmanów , katolicy nie zniszczyli ani jednego fragmentu, a zaadoptowali w takim stanie w jakim był. Jest tez tam czerwony zamek, od którego pochodzi nazwa Alhambra, bo to znaczy czerwony zamek czy skala.Na chwile w Alhambrze żeńska polowa rodziny poczuła się jako sułtanki!

Zwiedzanie pałacu przeciągnęło się do popołudnia ale wiedzieliśmy, ze z Granady nad morze mamy zaledwie 100 kilometrów i ze nawet jak dalej będziemy chcieli pojechać, to mamy duży zapas czasu.  Tak też się stało, pojechaliśmy aż do Almerii. To jakieś 140 kilometrów ,tam znaleźliśmy kemping ( 25 euro) w bliskiej odległości od morza z dziką plaża i parkiem naturalnym, w którym znajdziemy flamingi.
Tak nam się tam spodobało, że zdecydowaliśmy się zostać dwa dni i przy okazji zobaczyć piękną latarnie i przylądek Cabo de Gato oraz małe miasteczko San Jose położone w przepięknej zatoczce pomiędzy skalami. Zjedliśmy też tam nad samym morze wspaniałą kolacje, która była nasza najdroższa podczas tego wyjazdu( 83 euro) 
Po dwóch dniach pobytu w tym cudownym miejscu w którym, nie było turystów i wszystko było jak by uśpione musieliśmy się zebrać i ruszyć w drogę do Walencji gdzie czekał na nas hotel, zarezerwowany na 3 dni ( koszt 2800 zł ) . Po drodze oczywiście zatrzymywaliśmy się parokrotnie, by zażyć ochładzającej kąpieli w morzu śródziemnym , zwłaszcza tam, gdzie były urokliwe plażę. Do Walencji mięliśmy 32 kilometrów ,pojechaliśmy bocznymi drogami i na miejscu byliśmy ok. 17 tej. Hotelik bardzo urokliwy, znajdujący się w idealnym miejscu miasta . Centrum oddalone było od hotelu jakieś 10 minut spacerem. Oczywiście wieczorem wybraliśmy się na spacer rozpoznawczy, a na drugi dzień jak to miało miejsce w Barcelonie rano na plażę, która w Walencji ma chyba z pól kilometra szerokości ,a długą jest na kilometry.Po południu lekki posiłek i ruszyliśmy na krótkie zakupy, a po nich do starego centrum Walencji podziwiać zabudowania, historyczne miejsca i budowle. Jest tego dość dużo w Walencji, a oprócz tego sklepy, sklepy i sklepy oraz duża ilość teatrów. Jedzenie wyśmienite ,oczy nasyciliśmy miastem w dzień i w nocy, a na dodatek byliśmy w nowoczesnym centrum w którym, znajduje się oceanarium i muzeum techniki zbudowane w modernistycznej formie. 
Tak nam zleciał czas w Walencji, z której ruszyliśmy w stronę Girony  już autostradą.  Następnie niedaleko granicy znaleźliśmy małą urokliwą miejscowość, w której postanowiliśmy zostać na noc na jednym z znajdujących się tam campingów, zaraz nad samym morzem. Czas wieczorny spożytkowaliśmy na plażowanie, lekkie uporządkowanie bagaży i przygotowanie sobie smacznego posiłku z produktów typowo hiszpańskich. Następny etap to już koniec pobytu w Hiszpanii i wjazd do Francji. Oczywiście ponieważ planowaliśmy zwiedzić jeszcze Carcassonne, najlepiej zachowany średniowieczny zamek w Europie, musieliśmy jak najszybciej ruszyć w drogę, by tam dojechać i znaleźć miejsce na campingu. Tu dodam ze nasz namiot sprawdzał się w 150 procentach. Łatwość rozbijania i zwijania była bardzo pożyteczna. Do Carcassonne dojechaliśmy wieczorem i wieczorem też poszliśmy zobaczyć ten wielki żyjący zamek. W nocy wyglądał piorunująco, a za murami toczyło się życie . Na drugi dzień zapragnęliśmy jeszcze raz zobaczyć zamek za dnia i udaliśmy się na szybkie zwiedzanie,a następnie ruszyliśmy w drogę do Awinion (Avignon), bardzo starego miasta, znanego przede wszystkim z mostu w Awinion oraz z siedziby papieży. Cały dzień minął nam na zwiedzaniu i podroży w stronę Lyonu, gdzie późno w nocy rozbiliśmy namiot tylko po to, żeby się przespać ,a rano ruszyć do Genewy w Szwajcarii. Genewa zrobiła na nas wrażenie spokojnego miasta. Ludzie wyglądali na takich, którzy nie maja żadnych kłopotów, nigdzie się nie spieszą i każdy żyje swoim życiem. Po obejściu sporej części miasta pojechaliśmy w stronę Lozanny i na jednym z campingów po drodze rozbiliśmy namiot. Musze tu powiedzieć, ze campingi w Szwajcarii są bardzo dobrze wyposażone, nie są drogie i bardzo czyste a oprócz mydła i papieru toaletowego znajdzie się tam proszek do prania, szampony ,w pełni wyposażona kuchnie i wszystko w cenie. My zapłaciliśmy 28 Franków szwajcarskich za namiot i cztery osoby. Był tam tez basen i plaża. No i już w końcu docieramy do ostatniego naszego etapu podroży, który zaprowadził nas ze Szwajcarii do Niemiec,a dokładnie do Stuttgartu. Tam dotarliśmy też pod wieczór. Oczywiście nie mogliśmy nie pojechać do centrum miasta na nocny spacer,połączony ze zwiedzaniem, potem na krótkie zakupy, a na koniec wróciliśmy do naszego namiotu na kolacje, która robiliśmy już po ciemku. To była ostatnia noc pod namiotem i ostatnia noc tego wyjazdu, bo następny dzień to była podroż do domu. Mięliśmy do przejechania 800 kilometrów, wiec drugi taki długi odcinek drogi podczas tej naszej wycieczki. Do domu dojechaliśmy ok. 20 tej. Cieszyliśmy się, a zarazem było nam smutno, ze nasza wyprawa dobiegła końca . Pogoda też nas trochę w kraju zdołowała, a po tych słonecznych dniach spędzonych na południu przyszło nam się ubrać cieplej i przygotować parasole. I tu kończymy opowieść o naszej , miejmy nadzieje interesującej podroży ,a wnioski w niej zawarte i informacje zostawiamy ocenie każdemu zainteresowanemu takim wyjazdem. Polecamy wszystkim taki sposób zwiedzania, a przynajmniej raz w życiu każdy powinien takiego wyjazdu spróbować .

Podróż trwała 22 dni. Przejechaliśmy 7500 kilometrów, średnie zużycie paliwa 9.6 litra na sto km.Namiot rozkładaliśmy 11 razy. Zarezerwowane hotele 3. Zużyliśmy 10 butelek z gazem do kuchenki. Zwiedziliśmy 17 miast. Zużyliśmy 3 butelek olejku do opalania .Koszt całkowity podróży wyniósł nas na dwoje dorosłych i dwoje dzieci 16 tys złotych.